Pod koniec czerwca 2024 r. Sejm przyjął długo wyczekiwaną nowelizację ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych. Nowelizacja ma w założeniu implementować dwie dyrektywy Unii Europejskiej – DSM oraz SATCAB II. Jakie są skutki wprowadzenia zmian? Dlaczego w Polsce media protestowały? Komentuje nasz ekspert.
Komentarz: adw. Przemysław Sobisiak, kierownik działu obsługi przedsiębiorców i prawa nowych technologii w Sobota Jachira Kancelaria Prawna, odpowiedzialny za bieżące doradztwo prawne podmiotom gospodarczym, opiniowanie umów oraz wdrożenia w zakresie prawa własności intelektualnej dla firm korzystających z nowoczesnych technologii.
Wspomniane dyrektywy – DSM (Digital Single Market, w sprawie prawa autorskiego i praw pokrewnych na jednolitym rynku cyfrowym, która m.in. wprowadza nowe formy dozwolonego użytku) oraz SATCAB II (satelitarno-kablowa, która ma pomóc w rozpowszechnianiu programów radiowych i telewizyjnych pochodzących z różnych państw członkowskich), mają na celu dostosowanie sytuacji twórców do warunków ery cyfrowej, w której treści – zarówno audiowizualne, jak i prasowe – publikowane i konsumowane są w internecie.
Projekt nowelizacji ustawy częściowo realizuje te założenia. Uchwalone przez Sejm przepisy zakładają powstanie nowego prawa wyłącznego, tj. prawa wydawcy prasowego do wyłącznej eksploatacji online jego publikacji prasowych przez platformy internetowe oraz otrzymywania z tego tytułu wynagrodzenia od tych platform (głównie Meta/Facebook, Google, Microsoft). W pewnym uproszczeniu, ustawodawca potwierdza w ten sposób, że również tekst publikowany w sieci „należy” do wydawcy. Mimo cyfrowej formy publikacji, to wydawca nadal zachowuje prawo do rozporządzania tekstem według swojej woli, w tym także do zezwalania innym na komercyjne korzystanie z niego.
Nie ma wątpliwości, że tradycyjna prasa przeżywa kryzys. Obecnie najważniejszym źródłem informacji są serwisy internetowe, które zwykle zapewniają użytkownikom dostęp do treści za darmo, czerpiąc zyski z udostępnionej na stronie internetowej przestrzeni reklamowej. Zyski z reklam internetowych to jedno z głównych źródeł utrzymania każdego serwisu internetowego. Określenie z góry wysokości tych zarobków jest jednak właściwie niemożliwe. Na wysokość wynagrodzenia dla serwisu wpływają takie czynniki, jak m.in. natężenie ruchu na stronie czy lokalizacja użytkowników. Wszystkie warunki narzucone są przez Google – monopolistę na rynku reklam, a możliwość indywidualnego ich negocjowania jest bardzo ograniczona.
Oprócz roli dostawcy reklam, Google pełni także funkcję wyszukiwarki treści w internecie, co oznacza, że algorytmy giganta z Mountain View wpływają na widoczność witryny w sieci, a przez to na jej dostępność dla czytelników i w konsekwencji – również na atrakcyjność reklam. Wydawcom zależy zatem na jak najlepszym dopasowaniu swoich treści do algorytmów wyszukiwarki, ponieważ w ten sposób ich tekst (a w konsekwencji również powierzchnie reklamowe) mają szanse pojawić się na wyższych miejscach w wynikach wyszukiwania, docierając do większej liczby internautów. O podjęciu tematu przez wydawcę coraz częściej decyduje więc aspekt finansowy, a nie społeczna istotność informacji.
Co więcej, obecnie teksty zamieszczone w internetowych wydawnictwach wykorzystywane są do uczenia maszynowego w ramach TDM (Text Data Mining, metoda pozyskiwania danych, polegająca w uproszczeniu na automatycznej analizie tekstu zamieszczonego w publicznie dostępnych, cyfrowych źródłach). Z efektów takiej analizy również korzystają tylko wielkie platformy, szkolące swoje systemy sztucznej inteligencji (Gemini od Google, ChatGPT od OpenAI). Sytuacje wydawców pogarsza dodatkowo coraz popularniejsza praktyka konsumowania treści bezpośrednio z poziomu aplikacji.
Wielkie platformy eksploatują więc cudze utwory na różnych polach i czerpią z tego tytułu znaczne zyski, którymi nie dzielą się jednak z autorami treści. Jedyna forma ich wynagradzania polega na ustalonym przez te platformy mechanizmie wynagradzania za kliknięcia w publikowane reklamy.
Opisany mechanizm opłacania twórców i wydawców powoduje bardzo silne uzależnienie dostawców treści od platform internetowych. Platformy i ich reklamy nie tylko stają się głównym źródłem utrzymania serwisów informacyjnych, ale jeszcze wykorzystują cudze teksty do trenowania swoich komercyjnych modeli językowych. Ironia polega na tym, że w niedalekiej przyszłości takie modele mają duże szanse zastąpić internetowe serwisy informacyjne – zamiast szukać informacji u źródła, będziemy mogli poprosić np. ChatGPT o streszczenie najważniejszych wydarzeń. Wyboru „najważniejszych wydarzeń” dokona oczywiście algorytm AI.
Dlatego od lat polskie środowiska twórców i wydawców domagały się wdrożenia do naszego porządku prawnego wspomnianych dyrektyw. Ich głównych założeniem jest wzmocnienie pozycji twórców w relacjach z Big Techami i dostosowanie wynagrodzenia płaconego przez te platformy do rzeczywistych korzyści, osiąganych przez nie z eksploatacji utworów w sieci.
W tym kierunku idą przyjęte przez Sejm regulacje prawne. Dotychczas tylko rażąca dysproporcja między wynagrodzeniem twórcy a korzyściami nabywcy autorskich praw majątkowych lub licencjobiorcy uprawniała twórcę do żądania stosownego podwyższenia wynagrodzenia przez sąd (art. 44 prawa autorskiego). Po wejściu w życie nowych regulacji wystarczy, że wynagrodzenie twórcy będzie niewspółmiernie niskie w stosunku do tych korzyści. Aby ułatwić ocenę adekwatności wynagrodzenia do zysków, nowelizacja uzupełnia katalog uprawnień twórcy o prawo do żądania informacji pozwalających określić wysokości tego wynagrodzenia, w tym prawo do wglądu w niezbędnym zakresie do odpowiedniej dokumentacji. Dodawany art. 47a przyznaje ponadto twórcy prawo do regularnego (nie rzadziej niż raz w roku i nie częściej niż raz na kwartał) otrzymywania od osoby, na którą przeniósł autorskie prawa majątkowe lub której udzielił licencji, aktualnej informacji o przychodach z korzystania ze swojego utworu oraz o wynagrodzeniu należnym w związku z tym korzystaniem.
Dalej wprowadzono art. 999 ust. 1, zgodnie z którym autorzy utworów zamieszczonych w publikacji prasowej będą mieli prawo do 50% wynagrodzenia należnego wydawcy z tytułu korzystania z prawa do rozporządzania publikacją prasową online. Wydaje się, że jest to rozwiązanie korzystne dla twórców, wychodzące nawet poza założone przez Unię minimum. Art. 15 ust. 5 implementowanej dyrektywy nakłada na państwa członkowskie tylko zobowiązanie do zapewnienia twórcom treści, zamieszczanych w publikacjach prasowych, odpowiedniej część przychodów uzyskiwanych przez wydawców prasy z tytułu korzystania z ich publikacji prasowych przez dostawców usług społeczeństwa informacyjnego. Przyjęte przez Sejm 50% wynagrodzenia może wydawać się zatem atrakcyjne dla twórców. Z czego wynikają więc ich obawy? Chodzi głównie o egzekwowalność kwoty wypłacanej przez platformy internetowe wydawcom.
W pracach nad tekstem ustawy odrzucono propozycję poprawki, zgodnie z którą wydawcy i usługodawcy (zwykle wielkie platformy internetowe) mieliby możliwość negocjowania warunków korzystania z prawa do rozporządzania publikacją prasową online oraz wysokości należnego wynagrodzenie (art. 999a ust. 1). Jeśli strony w ciągu trzech miesięcy nie doszłyby do porozumienia w tym zakresie, każda z nich mogłaby wystąpić do Prezesa Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów o przeprowadzenie mediacji (art. 999a ust. 2), a jeśli w ciągu dalszych 3 miesięcy nadal nie wypracowano by zgodnego stanowiska, strony mogły wystąpić do Prezesa Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów z wnioskiem o ustalenie, w drodze decyzji, warunków i wynagrodzenia (art. 999a ust. 5).
Takie postanowienie wzmacniało pozycję wydawców. Doświadczenie pokazuje, że niezwykle trudno negocjuje się z wielkimi platformami i bez wsparcia organu państwowego, mającego uprawnienie do samodzielnego rozstrzygnięcia spornych kwestii, Big Techy wykorzystują opisane wyżej uzależnienie wydawców i narzucają swoje warunki. Brak zgody oznacza zaś konieczność prowadzenia sporu w sądzie, a czas oczekiwania na rozprawę w sądzie własności intelektualnej wynosi obecnie ok. dwa lata. Nowelizacja w obecnym kształcie pozbawiona jest więc mechanizmów przymuszających wielkie platformy do współpracy oraz zachęt do negocjowania wynagrodzenia. Istnieje obawa, że giganci internetowi nadal będą narzucać swoje warunki, stąd rozczarowanie środowiska twórców oraz ich nadzieja na uzupełnienie regulacji w Senacie. Te zostały na nowo rozbudzone ostatnimi wypowiedziami premiera, który zadeklarował, że w najbliższym czasie rząd będzie pracował nad „rozwiązaniami wobec Big Techów, skutecznymi także na poziomie egzekucji”. Efekty tych prac powinniśmy zobaczyć jeszcze podczas lipcowych obrad Senatu.
Tymczasem w opublikowanym na swoim blogu oświadczeniu Google stara się uspokoić obawy polskich wydawców. W odniesieniu do chronionych treści informacyjnych, wykorzystywanych w wyszukiwarce Google czy Wiadomościach Google zapowiedziano, że po zaimplementowaniu dyrektywy, Google uruchomi w Polsce program Extended News Previews (ENP). Umowy licencyjne ENP będą stanowiły uzupełnienie oferty Google w zakresie wynagradzania twórców za ich pracę.
Nadal nie rozwiąże to zasadniczego problemu – będzie to kolejny mechanizm narzucany przez giganta technologicznego, bez możliwości negocjacji jego warunków. Na dziś, nieusatysfakcjonowanemu wydawcy pozostaje wieloletnia batalia sądowa.